KAWA
KAWKA
MARSZ
CZEREŚNIA
PISKLĘ
W jeden z tych nielicznych, upalnych i suchych dni, kiedy skóra przykleja się do kości, wybraliśmy się do Gniezna, niegdysiejszej stolicy Polski.
Wyruszyliśmy z samego rana, z Warszawy. Jechaliśmy autobusem, było w nim wiele much i owłosionych przedramion. W Gnieźnie byliśmy przed południem. Tamtejszymi ulicami, z których – na jednej była stacja paliw, na drugiej też, chodziliśmy i patrzyliśmy, aż się tym patrzeniem przed siebie zmęczyliśmy. Gniezno była to niegdysiejsza stolica Polski i niegdysiejsze było w niej wszystko, opakowania po produktach, których już się nie produkuje i gatunki ptaków nad naszymi głowami.Ale i pod naszymi nogami – (było już popołudnie, zbliżały się też wybory parlamentarne) – tak jak ten szkielet ptaka.
Był to orzeł i było to w mieście Gniezno, w którym – popatrz, powiedziałam – wypadł z gniazda.
BYCZEK
ANNA
BALONIK
Z daleka myślałam, że to mięso, z bliska, że wiele się nie myliłam – z tego też uszło życie.